Thursday, December 29, 2005

kolorowanka

Od kilku dni w Beskidzie Niskim, za pare dni znow wyjazd. Czasu tez nie tak wiele, ale zawsze to urlop. Odrabiamy plywackie zaleglosci i jedno co na 100% jest pozytywne w Gorlicach to kryta plywalnie Fala. "Dla mnie bomba": jedno- gora dwuosobowy tor, o dowolnej porze dnia, czysta i przejrzysta woda (chlorowana niestety, ale nie mozna miec wszystkiego), no wiec delfin coraz lepszy. A z drugiej strony przy intensywnym liczeniu kolejnych dlugosci nie sposob rozmyslac - to tajemnica - w Pradze plywam wolno i mysle duzo, ale w Gorlicach taki jakis inny klimat plywacki.
Ale coz, jak zwylke spacer po Gorlicach spotyka sie ze stwierdzeniem Mamy, ze "w te strony mozna jedynie tesknic". No i kolorowanek dla dzieci juz nie produkuja, to jest dopiero porazka, chyba znacznie wieksza niz tony lodu na drogach. Chociaz moze winnismy stawic na kreatywnosc i poptrzestac na kartce papieru i kredkach wreczanym dzieciom juz w lozeczku? Nie wiem co lepsze, niewatpliwie beztroskie dziecinstwo to nie strata czasu.

Saturday, December 24, 2005

přání

Přejeme Vám i všem Vašim blízkým příjemné a radostné
prožití vánočních svátků a v novém roce 2006 pevné zdraví,

mnoho štěstí a spokojenosti.

Thursday, December 22, 2005

pierniczki

W tym roku z powodu dosc oczywistego - brak piekarnika, zostal przeze mnie zarzucony zwyczaj pieczenia swiatecznych pierniczkow. Mama uratowala honor i juz ze 200 upiekla. Ja zajelam sie tymczasem produkcja czekoladek (pomaranczowe i piernikowe trufle - Marto, super ze mi pomagalas) i gotowaniem puddingu. Mam nadzieje, ze pierniczki zostana upieczone rowniez na dalekiej obczyznie - dzieki zapalowi Sylwii do przeciwstawienia sie japonskiej manii czynienia wszystkiego kawaii. Zbyt dobrze pamietam jednak ubiegloroczne pieczenie, specjalnie do sesji zdjeciowej. Nie moge nie pamietac, powstaly wtedy moje ulubione zdjecia. Gosi, ktora teraz dzielnie przeciwstawia sie naporowi powolnych wyspiarzy, zycze udanego pieczenia pierniczkow - jestesmy z Toba!

Saturday, December 17, 2005

co po pracy?

Z gospodami, restauracjami i kawiarniami bywa roznie. Zwykle w tzw. pozadanych miejscach jest bardzo tlocznie, bez rezerwacji jest ciezko usiasc. Kawiarenki o krakowskim klimacie szukamy nadal. Dodac dla ulatwienia musze, ze szukamy w myslach, bo nasz czas wolny skurczyl sie do rozmiarow orzeszka laskowego. Niemniej jednak Café Louvre ma cos w sobie - pompatyczne wnetrza dla normalnych Czechow, jak wyrazaja sie nasi znajomi, potrafia byc przyjazne i goscinne.
Bardziej przyziemna jest restauracja U Medvídků. Ponoc zawsze sa tam wolne miejsca - niestety slowo ponoc jest tu bardzo adekwatne. Ale jesli juz jestesmy wewnatrz warto zajac stolik blisko gigantycznego baru i przygladac sie majstersztykowi nalewania piwa - im wiecej sie z kufla wyleje i im mocniej výčepní (czyli nalewajacy piwo) uderzy kuflem w stol, tym Budvar bedzie smaczniejszy. Kazdy stolik lezy przy jakiejs ulicy (np. linie metra, obraz itd.), osobiscie polecam "Na kamnech I" - idealny by obserwowac barmanow i owego nalewajacego. Byle do Swiat!
http://www.umedvidku.cz/texty/original/Foto011.jpg - z lewej rzeczony stolik
http://www.cafelouvre.cz/images/foto/nasirku/03.jpg - Louvre i jego bywalcy

Wednesday, December 14, 2005

samochodowa socjologia

Po raz kolejny przekonaliśmy się, że nowe miejsca i ludzi najlepiej poznaje się z perspektywy samochodu, ale koniecznie musi to być samochód zepsuty. Zacznę od zdarzenia, które miało miejsce ponad trzy lata temu.

Działo się to w północnych Włoszech, był początek lipca. Uciekaliśmy z otulonych mgłą Dolomitów do ciepłej i słonecznej Wenecji. Ucieczka odbywała się oczywiście naszym wspaniałym samochodem. W połowie drogi okazało się, że mamy problem z oponą. Zatrzymaliśmy się, postawiliśmy trójkąt i próbujemy odkręcić koło. Pech sprawił, że była pora południowej przerwy - oznacza to, że wszystko jest zamknięte, nie jeżdżą samochody, nie widać ni żywej duszy. Po kilku nieudanych próbach użycia naszego klucza do kół byliśmy zrozpaczeni. Nagle zza zakrętu dobiegł nas warkot samochodu i wyłonił się mały jeep z dwoma carabinieri. Ci natychmiast się zatrzymali i po wstępnej wymianie uprzejmości (w języku migowym oczywiście), postanowili nam pomóc. Stwierdzili (choć naprawdę nie wiem, jak nam to zakomunikowali), że w swoim małym jeepie mają duży klucz do odkręcania kół. Poszli więc do samochodu i zaczęli szukać..... Po około 15 minutach, nieco zakłopotani, stwierdzili, że co prawda nie mają klucza przy sobie, ale zaraz nam go przywiozą. Wskoczyli do jeepa i pojechali kierując sie w górę drogi. Po około 10 minutach z dużą prędkością minęli nas, jadąc z kolei na dół. Podczas mijania jeden z nich gorączkowo pokazywał nam na migi, że zaraz wrócą i że mamy na nich poczekać. Po jekimś czasie rzeczywiście wrócili. Wysiedli z samochodu z szerokimi uśmiechami na twarzach, dzierżąc w rękach ogromny klucz. Upłynęło jeszcze kilkanaście minut nim, posługując się swoimi pięknie wypolerowanymi butami, byli w stanie wymienić nam koło. Nie pozwolili przy tym, abyśmy my cokolwiek im pomogli. Przy miłym pożegnaniu poradzili nam szukać "gummisto" na przedmieściach najbliższego miasteczka.

Podjechaliśmy na najbliższą stację benzynową a tam.... oczywiście przerwa. Obok budynku zobaczyliśmy jednak, że przy pięknym czarnym Fiacie 500 krząta się jakiś człowiek w ubiorze mechanika samochodowego. Podeszliśmy i za pomocą - a jakże - języka migowego udało się nam porozumieć. Człowiek ten był pracownikiem i w czasie przerwy obiadowej zajmował się swoim zabytkowym skarbem. Postanowił jednak od razu (mimo przerwy) zabrać się za naszą oponę. Po 20 minutach wszystko było naprawione, pan z uśmiechem na ustach pożegnał nas, nie chcąc oczywiście niczego za swą przysługę.

Po tym przydługim wstępie przechodzę do rzeczy. Niedziela, południe, wracamy naszym autkiem do Pragi z narciarskiej wycieczki w Sudety. Zima, śnieg z deszczem. W jednej trzeciej drogi - samochód staje. Klops. Otwieram maskę, oglądam, nawet widzę w czym rzecz - ale co mi z tego, gołymi rękami mogę co najwyżej wystukać numer pomocy drogowej. Wtem na przeciwnym pasie zatrzymuje się samochód i wysiada młody facet, pytając, w czym problem. Po zerknięciu pod maskę stwierdza (tym razem już nie w języku migowym), że on to zaraz naprawi, bo jest mechanikiem samochodowym, wraca z Nymburka i akurat ma w samochodzie potrzebne narzędzia. Po 20 minutach samochód jest naprawiony. Za naprawę oczywiście nie bardzo chce coś w zamian. Ach, ci obcokrajowcy :)

Na zakończenie jeszcze tylko o panu mechaniku od wymiany opon (to już w Pradze). Przez godzinę prowadziliśmy miłą pogawędkę o Czechach i Polsce. Pan przekonywał mnie, że Czechy to "spatna kraina", gdzie liczą się tylko pieniądze, a Polska to kraj powszechnej szczęśliwości i szczytnych ideałów. "W jednej rzeczy jesteście jednak niestety zacofani." - powiedział - "Jak w dzisiejszych czasach, a szczególnie ludzie wyksztalceni, mogą nadal być wierzący? Toż to się w głowie nie mieści". No cóż, życzę wszystkim popsutych samochodów ;))

Sunday, December 11, 2005

cesta česko-polského přátelství

W Pradze pozna jesien, a pod Sniezka poltorametrowe sople i snieg po kolana. Bylo bajkowo, mialo to cos wspolnego z Radocyna. Troche poprawila sie nasza znajomosc czeskiego (dzieki niezwyklym zdolnoscia dydaktycznym trzech kilkuletnich holek), potroila sie nasza znajomosc gier z wykorzystaniem roznego rodzaju kart (SET to jest to!).

I tyle chwalenia sie, bo z naszyni narciarskimi zdolnosciami pochodzilismy troche po Černé Hoře i dotarlismy na biegowkach jedynie z Pomezní Boudy do Chaty Jelenka (mapka), chyba w pelni wytlumacza nas jednak prognoza Matěja, wypowiedziana w momencie zaczynania wycieczki: to bude masakr. Co by nie mowic kilka kilometrow Drogi Przyjaźni Polsko-Czeskiej mamy juz za soba. Wiosna przed nami!

PS. A na zdjeciu narciarka przy slupku granicznym na
Drodze Przyjaźni Polsko-Czeskiej.

Wednesday, December 07, 2005

murphyho zákony

Na prosbe wielu, chcialam zamiescic kilka czeskich zartow. Czesi sa narodem wyzwolonym, tolerancyjnym, jak i prawie calkowicie niewierzacym. Tematy codzienne to sex i Big Brother, a za najwieksza polska pomylke niektorzy uwazaja katolicyzm... Mysle, ze na poczatek wystarczy sama lektura czegokolwiek w jezyku czeskim, z tego powodu na razie kilka praw Murphego:
1. Když vám spadne chleba,vždy tou namazanou stranou dolu.
2. Nikdo neposlouchá co říkáte, dokud neuděláte chybu.
3. Je velmi jednoduché něco zkomplikovat, zato bývá značně komplikované něco zjednodušit.
4. Error na vasem cédéčku naskočí vždy při instalaci na 99%.
5. Historie je věda o tom, co se nikdy nestává dvakrát.
6. Dívání se na telenovelu je, výplach mozku který, stojí hodně času. Práce s počítačem je, výplach mozku který, stojí hodně času a ještě víc peníze.
7. Člověk, který se usmívá, když mu jde všechno špatně, už myslel na koho shodí vinu.
8. Když chceš něco najít, musíš hledat jakoukoliv jinou věc.
9. Čím déle čekáš v jedné frontě, tím je vyšší pravděpodobnost, že sis spletl okénko.
10. Výjimky jsou vždy početnější než pravidla.
Na koniec specjalnie dla chemikow: Jestliže se pokus vydařil, musela se stát chyba.
Tak mějte se všichni hezký, opakování - matka moudrosti!

Sunday, December 04, 2005

KGR

Generalnie sytuacja przedstawia sie nastepujaco: z samochodem ktory ma kilka lat jest troche zachodu - coraz czesciej cos nie dziala, tlucze sie badz prycha - niemniej jednak nadal jezdzi i sucho jest nad glowa. Ale dzieki temu, ze nasze auto czasem sie psuje zaczelismy poznawac normalnych Czechow (a nie tych cudakow z Canona). Musze przyznac, ze przywrocilo mi to wiare w naszych slowianskich braci. By tego nie bylo za malo, 1. grudnia popoludniu odzyskalam tez troche uzania dla naszych wspolbraci z kraju Lecha, ktorym obecnie przewodzi banda chomikow, to tez i ojczyzne opuszczaja chetniej.

Jedziemy pod Sniezke, ale wczesniej do szefa na Barrandov. Klasycznie jestesmy spoznieni nieco, wiec oczywiscie opadaja rampy na przejezdzie na Hlubocepach i wlacza sie tablica pozor vlak! Nabuzowani zdenerwowaniem siedzimy jak głąby. Ktos stuka do szyby, Lukasz otwiera drzwi i pada jakies pytanie. Drzwi sie zamykaja. Zaczynam sie drapac w glowe i pytam Lukasza: "W jakim jezyku ten gosc mowil"? Oboje zerkamy do lusterka i widzimy tablice rejestracyja samochodu za nami KGR 47HF i slysze: "Dzien dobry! naprawde tu pracujecie, bo my tez... Jestem z Gorlic, a chlopaki z Bobowej" smieja sie - "kladziemy tu dach" - tak od kilku tygodni obserwujemy ta budowe przez okno.

Thursday, December 01, 2005

dziekujemy

Dziekujemy wszystkim, ktorzy czytaja i ktorzy komentuja i tym ktorzy pisza posty oczywiscie (chocaiz jedno z nich mogloby czesciej) - jest tak jak przystalo na grupe dyskusyjna: sa tacy ktorzy pisza, tacy ktorzy czytaja i malo kto kogo zna. Ja na wiekszosci grup dyskusyjnych bylam tylko czytajacym, a tu od dwu miesiecy mam pole do popisu. I co moge napisac: ciesze sie, ze jestesmy w ten sposob razem! Mam nadzieje, ze starczy mi zapalu. Boje sie jednoczesnie zakupu tzw. cyfry, bo pewnie przestane pisac felietony, a zaczne robic mniej lub bardziej "ladne zdjecia" (pozdrawiam w tym miejscu "naszego mistrza od tulipanow"). Przepraszam tez za sarkazmy i gorlickie (lub gorlicko-tarnowskie) zarty i wyraz postow - no taki mamy humor i chyba sie z tego nie wyleczymy. Zwykle nie da sie tonu glosu wyrazic na pismie, ale mam nadzieje, ze choc czasem mozecie poczuc co chcemy Wam przekazac.
Szcegolne pozdrowienia dla, ktorzy sa z dala od Polski!

PS. Nie bojcie sie komentowac - tworzycie wraz z nami ten blog.