na koniec
i tak koncem sierpnia opuscilismy Jerozolime, na zawsze w sensie takim, ze nie wrocimy tu juz zapewne ani mieszkac ani pracowac. Te dwa lata jak dla mnie byly niesamowite, takiej ilosci slonca jak tutaj nie doswiadczylam nigdy, w zimie slonca tyle co w Srodkowej Europie w srodku lata...
bedzie mi brakowalo czegos
ciezko mi opisac czego i dlaczego? archeologii na kazdym kroku, wrzawy Starego Miasta, przypraw u Braci, owocow na Machaneh Yehuda, zaru z nieba przez caly rok, chucpy i ludziej otwartosci i "bezpardonowosci", autobusow jezdzacych bez rozkladu i niewadomo jaka trasa
konfliktu nie bedzie mi brakowalo, tego co czyni z tamta ziemia religia, tez nie
nie wiem kiedy minely te 2 lata, za szybko, nie zdawalam sobie sprawy, ze czas ten minie bezpowrotnie i juz nie pojde na suk kupowac foremek drewnianych do maamouli czy przyprawy kabsa
PS. Na pierwszym zdjeciu grafitti na murze na granicy dzielnic Silwan i City of David, jest to tak naprawde jedna dzielnica, tak jak kopula zlota spoczywa nad jedna skala, jedna wazna dla zbyt wielu wyznawcow, na drugim Kaba, tyle ze Jerozolimie.
Labels: jerozolima