zjazd
listopad zapadnie nam w pamiec dwoma wielkimi wydarzeniami, chronologicznie:
1. wyprawa na Sniezke, gdy to sprawdzily sie najgorsze przwidywanie Lukasza na ktore czekal cale zycie: zgubilismy sie w ciemnym lesie, w nocy, w mokrym snieu po kostki, bez latarek, z banda obcokrajowcow... no i przezylismy :-)
2. odbylismy doroczny zjazd rodzinny w Beskidzie Niskim i doroczna wyprawe w ow Beskid: gdy pod Gorlicami swiecilo pieknie slonko, to zamiast isc na Lysule, to wybralismy sie az do Wolowca, gdzie czapa chmur i mgly byla tak guba, ze slow brak... Ale cudownie bylo :-)
PS. Zarowno pierwsze jak i drugie zdjecie zrobilam podczas owej zjazdowej wycieczki do Wolowca, 5km od Gorlic swiecilo slonce, oczywiscie leniwie proponowalam by jechac do Sekowej, Owczar czy na Lysule, bo tam jeszcze byla szansa na slonce. Ale przeciez lepiej w samo serce Beskidu Niskiego wybrac sie... Im bardzije jechalismy na poludnie, im bardziej pod gore tym bylo ciemniej, mglisciej, bardziej nastojowo?
Labels: z beskidu niskiego