Saturday, February 04, 2006

tytuly

Trzeba przyznac, iz zdziwila nas tylko troche tabliczka przy dzwonku do mieszkania wlasciciela domu, w ktorym wynajmujemy mieszkanie: "ING. Ivo ...". W sumie to sie chyba czasem w Polse zdarzalo, co prawda rzadko na domach czy mieszkaniach, wiec fakt istnienia tej tabliczki umknal by pewnie naszej uwadze, gdyby nie to, iz nasz sasiad odbiera listy od sieci komorkowej T-Mobile, a na kopercie widnieje adresat: "MGR. Ivan ...". Moze i tak zaadresowana koperta nie bylaby skrajnie dziwna, gdyby nie to, ze w pewnej malenkiej afganskiej restauracji, w ktorej czasem bywamy, na poczatku menu widnieje imie wlasciciela "MGR. Hasib ...". Nasz szef, ktory jest mega luzakiem i lamie wszelkie reguly, stwierdzil, ze kazal sobie jedynie napisac tytul na karcie do ubezpieczenia zdrowotnego, zeby lekarz wiedzial, ze Pavel wie gdzie ma i co to serce.
Potem moglo juz byc jedynie gorzej, czyli dosc wspolczesny nagrobek na Wyszehradzie z napisem, w tlumaczeniu, takiej tresci:
"tu spoczywa zona lekarza dermatologii", lub karteczka na lozku w szpitalu "ING. Eva ...". Kielich sie przepelnil w momencie gdy kolega powiedzial mam, iz w Czechach tytul stanowi integralna czesc nazwiska, a drugi z kolegow pokazal nam dowod osobisty oraz paszport i wtedy nastapil dlugo, dlugo oczekiwany final: "Imie i Nazwisko: Martin ..., MGR.". A jakos koledzy w zaden sposob nie mogli ogarnac naszego zbaranienia i zaszokowania.
W sumie to nie wiem jak to skomentowac
, wydaje sie, ze w Pradze czlowiek bez chociazby tytulu B.Sc czy inż. nie ma olsniewajacej wartosci, czy tez: nema mozek. Na podstawie zgromadzonych doswiadczen, chyba nalezy mi sadzic, iz tytul jest dla Czechow wazniejszy od piwa i knedlika (a nadmienic warto, iz uwazaja oni knedliki za absolutnie najwieksze osiagniecie czeskiej sztuki kulinarnej).

0 Comments:

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home