Thursday, February 23, 2006

uczyc, rzecz niewdzieczna

U Medvidku siedzi pewna para, wyraznie szkolona na kabarecie Mumio*. Padaja stwierdzenia typu "ja bawie sie doskonale". Skonczywszy drugiego budvarka, wychodza i kieruja sie do metra na Narodni, a nastepnie czekaja na autobus na przystanku na Knížecí. Taka rozmowa.
Dziewczyna recytuje, dynamicznie gestykulujac:
- "...
bylo duzo listow. Jeden list byl szczegolnie przykry, to bylo pytanie o rzecz ktora tlumaczylem wielokrotnie na zajeciach. To bylo pytanie: z ktorej strony chodzi chlopak z dziewczyna jezeli chodza ze soba."
Chlopak stwierdza:
-
No i potem bedzie tak jak pisal ten Fin: jesli ktos gestykuluje na przystanku autobusowym w Pradze, to jest albo obcokrajowcem, albo jest pijany. No ale w tym przypadku jedno i drugie!**

* Ja bym raczej wolal zeby sie skupic na notowaniu tego wykladu, potem bedzie kolokwium i bedzie placz. Kolejna rzecz, szalenie przykra, mianowicie nikt nie zrozumial tabelki. Ja wprowadzalem, jak wiadomo w tabelce, komplementy, znaczy w przestrzeni otwartej w jednej rubryce, w drugiej w przestrzeni zamknietej, a w trzeciej rubryce, najtrudniejsze mialy byc, w przestrzeni ni to otwartej ni to zamknietej. Dramatycznie trudne komplementy. I wprowadze je bez tabelki w tej sytuacji. To jest absolutnie rewolucyjne podejscie do tego tematu. Teraz o co chodzi - wlasciwie nie wiedomo do konca.
** Jakiekolwiek podobienstwo
osob i zdarzen jest calkowicie przypadkowe i zupelnie niezamierzone.

Saturday, February 18, 2006

industria

Zdejcia Václava Jiráska w Rudolfinum zrobily na nas wrazenie (kliknij tutaj - niektore wystawowe kadry sa na dole linkowanej strony). Moze i moglyby byc jak zwykle lepsze, ale zostalismy powaleni przez swiatlo i rozmiary powiekszen (chyba 3x3 metry, najwieksze z nich), znacznie wiecej wtedy widac i ludzie moga uwierzyc, ze fotografie nie ograniczaja sie do swiat rodzinnych i do zdjec w stylu 10x13cm. Zadziwia rowniez naiwnosc i monotonia z jaka zostali przedstawieni pracownicy fabryk - niewatpliwie jest w tym jakis cel. Polecamy - wystawa trwa do konca kwietnia!

A poniej moja wersja huty w Starachowicach - dedykowana szczegolnie Marii i Tomowi!



Saturday, February 11, 2006

eureka

Sa setki sklepow na Starym Miescie miasta Pragi, gdzie stezenie obcokrajowcow przekracza 4 osoby na metr kwadratowy. Do tej pory jednak nie podzielalismy zachwytu Japonczykow badz Amerykanow fantastycznymi (czyt. sarkazm) marionetkami badz matrioszkami czy tez cudownymi i wrecz nie do opisania pieknymi (czyt. mega sarkazm) krysztalami i wszelakimi szklanymi wyrobami [no jedyny wyjatek stanowia repliki sredniowiecznego szkla, ale pozwole sobie nie pisac o tym, bo ponoc to rowniez szczyt kiczu].
Tymczasem w przedostatni weekend znalezlismy sklep na ulicy Melantrichovej odlegly o okolo 100 m od Staroměstského náměstí, w ktorym obcokrajowcy stanowili jedyna substancje rozpuszczoną w powodzi bioproduktow. Co najciekawsze, gdyby taki sklepik znajdowal sie w Polsce, ceny bylyby zapewne co najmniej kosmiczne. Tymczasem w sklepiku Country Life, bo o nim mowa, znalesc mozna wszelkie ekologiczne cuda w calkiem przyzwoitych cenach, np. angielskie flapjack z dodatkiem golden sirup. I tak w koncu odnalezlismy bodajze najlepsza chałkę w Czeskiej Republice. W Country Life zakupic mozna badz chałkę (spleciona w warkocz, czyli vánočke - tradycyjne bozonarodzeniowe ciasto), badz duza bułkę (mazanec - dla odmiany ciasto wypiekane na Wielkanoc) z tego samego slodkiego, prawdziwie drozdzowego ciasta z dodatkiem ciemnej mąki. W nazwie: špaldova = spelt = orkisz, "tak że przepychota". Zapraszamy!

Country Life: http://www.seznam.cz//32/79/10-country-life-praha-1.html
http://www.seznam.cz//20/87/20-country-life-beroun.html

Saturday, February 04, 2006

tytuly

Trzeba przyznac, iz zdziwila nas tylko troche tabliczka przy dzwonku do mieszkania wlasciciela domu, w ktorym wynajmujemy mieszkanie: "ING. Ivo ...". W sumie to sie chyba czasem w Polse zdarzalo, co prawda rzadko na domach czy mieszkaniach, wiec fakt istnienia tej tabliczki umknal by pewnie naszej uwadze, gdyby nie to, iz nasz sasiad odbiera listy od sieci komorkowej T-Mobile, a na kopercie widnieje adresat: "MGR. Ivan ...". Moze i tak zaadresowana koperta nie bylaby skrajnie dziwna, gdyby nie to, ze w pewnej malenkiej afganskiej restauracji, w ktorej czasem bywamy, na poczatku menu widnieje imie wlasciciela "MGR. Hasib ...". Nasz szef, ktory jest mega luzakiem i lamie wszelkie reguly, stwierdzil, ze kazal sobie jedynie napisac tytul na karcie do ubezpieczenia zdrowotnego, zeby lekarz wiedzial, ze Pavel wie gdzie ma i co to serce.
Potem moglo juz byc jedynie gorzej, czyli dosc wspolczesny nagrobek na Wyszehradzie z napisem, w tlumaczeniu, takiej tresci:
"tu spoczywa zona lekarza dermatologii", lub karteczka na lozku w szpitalu "ING. Eva ...". Kielich sie przepelnil w momencie gdy kolega powiedzial mam, iz w Czechach tytul stanowi integralna czesc nazwiska, a drugi z kolegow pokazal nam dowod osobisty oraz paszport i wtedy nastapil dlugo, dlugo oczekiwany final: "Imie i Nazwisko: Martin ..., MGR.". A jakos koledzy w zaden sposob nie mogli ogarnac naszego zbaranienia i zaszokowania.
W sumie to nie wiem jak to skomentowac
, wydaje sie, ze w Pradze czlowiek bez chociazby tytulu B.Sc czy inż. nie ma olsniewajacej wartosci, czy tez: nema mozek. Na podstawie zgromadzonych doswiadczen, chyba nalezy mi sadzic, iz tytul jest dla Czechow wazniejszy od piwa i knedlika (a nadmienic warto, iz uwazaja oni knedliki za absolutnie najwieksze osiagniecie czeskiej sztuki kulinarnej).